czwartek, 25 lipca 2013

Epizod II

Nadeszła długo wyczekiwana sobota.
Nie tracąc czasu wyjechałam z domu o jedenastej, żeby być na miejscu w południe, moją ulubioną porę dnia.
Dom rodziców stoi przy krótkiej ulicy kończącej się na polach.
Po obu jej stronach jest tylko po siedem domów, dlatego wszyscy się znali, chodź niekoniecznie lubili.
Kiedy byłam mała nie było tu żadnych dzieci w moim wieku, wszyscy byli ode mnie przynajmniej cztery lata starsi, ale zarazem bardzo dziecinni.
Pewnie przez to ciągle jestem nierozgarniętym, dużym dzieckiem, z czego oczywiście jestem bardzo zadowolona.
W mojej rodzinie każdy miał coś z dziecka, co jest dla nas największą zaletą.
Kiedy jechałam do moich rodziców wyraźnie zbierało się na burzę.
To było na swój sposób piękne.
Uwielbiałam letnią burzę, kochałam patrzeć w pochmurne niebo, czuć tą atmosferę i wyczekiwać deszczu i błyskawic.
Czy to nie jest cudowne, poczuć ten wspaniały zapach, słyszeć bijące w szyby krople?
Zawsze uważałam, że to niesamowite... Nie rozumiałam ludzi, którzy nie kochali takiej pogody.
Człowiek powinien umieć dostrzec piękno, niestety większość ludzi jest tylko ignorantami, którzy już dawno zatracili tą zdolność.
Może jestem zbyt zarozumiała i pewna siebie, ale nienawidzę gdy słyszę jak inni narzekają na coś, za co powinni dziękować.
Otworzyłam bramę i wjechałam na podwórko.
Od czasu, kiedy tam mieszkałam nic się nie zmieniło, podwórko jak zwykle jest zadbane, rośliny starannie pielęgnowane.
Wyszłam z samochodu i ledwo zamknęłam drzwi a już na mnie coś wskoczyło...
Psia pokraka przypominająca mieszańca jamnika i jakiegoś wyjątkowo brzydkiego kundla tak ucieszyła się na mój widok, że prawie mnie przewróciła.
Schyliłam się i z trudem powstrzymywałam Zenona od złożenia mi mokrego, śmierdzącego pocałunku.
Rodzice kupili tego psa dwa lata temu, oczywiście moja siedem lat młodsza siostra pomagała im wybierać.
Uparła się na najbardziej nierozgarniętego i brzydkiego.
Jak łatwo się domyślić imię również wymyśliła.
Rodzice wcale się nie wykłócali, wszyscy mamy słabość do brzydkich i śmiesznych psów.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Pies nie dawał za wygraną.
Merdał ogonem i wspinał się przednimi łapami po moich nogach.
Uwielbiałam tego małego brzydala, który był na swój sposób wyjątkowo piękny.

- Jak zwykle pełny energii - powiedziałam ciągle się uśmiechając.

-  Uwierz, dzisiaj jest wyjątkowo zmęczony...

Odwróciłam się w stronę, z której dochodził głos.
W drzwiach stała moja siostra Kinga.
Z rozbawieniem patrzyła na Zenona, który wykorzystując chwilę nieuwagi chlasnął mnie kilka razy swoim lepkim jęzorem po twarzy.
Musiałam zrobić wyjątkowo głupią minę, ponieważ moja siostra zaśmiała się szyderczo.
Wstałam uciekając od niezwykle zadowolonego z siebie Zenona, trochę zła, a trochę rozbawiona.

- Nie powinnaś się śmiać ze starszej siostry, gówniarzu. A tak w ogóle to cześć. - Powiedziałam z uśmiechem.

- Cześć, ale nie zbliżaj się do mnie dopóki nie umyjesz twarzy i rąk. - Oznajmiła wyraźnie rozbawiona. - A, i jeszcze coś następnym razem nie paprz się pudrem, Zenek ci ślicznie wszystko wylizał.

- Bardzo śmieszne. - Powiedziałam i szybko pognałam do łazienki.

Z ulgą chwyciłam za mydło, umyłam ręce, a później czystą wodą dokładnie umyłam twarz pozbywając się nieprzyjemnego, psiego zapachu.
Ledwo otworzyłam drzwi łazienki a już zobaczyłam uśmiechniętą twarz mamy.

- Julcia, no wiesz, nawet się z mamą nie przywitasz?- Powiedziała i zaraz mnie uściskała.

- Cześć mamo, fajnie ze cię widzę ale nie musisz mnie od razu dusić. - Powiedziałam z trudem uwalniając się od mocnego uścisku.

- Cześć Jula, dawno cię tu nie było. - Powiedział tata i uścisnął mnie dużo mniej energicznie niż mama.

- To jak, chodźmy do kuchni, pogadamy, napijemy się herbaty - powiedział, na co wszyscy ochoczo się zgodzili.

Siedziałam w kuchni pijąc ulubioną, zieloną herbatę, rozmawiałam z rodziną, śmiałam się z nimi, kłóciłam z siostrą...
Zawsze jak tu przyjeżdżałam wszystko to sprawiało, że czułam się przez chwilę szczęśliwa, że zapominałam o tym jak bardzo jestem pusta.
Zapominałam o swoich problemach i na chwile stawałam się kimś innym, kimś lepszym, jakbym wkroczyła do innej bajki.
Patrzyłam na znajome twarze i zastanawiałam się, jak tacy wspaniali ludzie mogą mieć w rodzinie kogoś takiego jak ja.
Nagle zaczął padać deszcz, na co wszyscy się ucieszyliśmy.
Mimo sprzeciwów mamy wyszłam na dwór i zaczęłam wsłuchiwać w szum spadających kropli czemu towarzyszyły błyskawice.
Zmokłam niemiłosiernie, ale ciągle stałam i nie zamierzałam wracać.
Uwielbiałam to uczucie.
Poczułam tego dnia krótkotrwałe szczęście.
Szczęście o zapachu burzy.
_______________________________________________________________________
Postanowiłam, że będę kontynuowała bloga. Nie za bardzo wychodzi mi pisanie dialogów, mam nadzieję że z czasem nauczę się pisać je bardziej naturalnie :) Proszę o komentowanie posta :)

PS: Mam nadzieję, że spodobała wam się muzyka na blogu :)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Epizod I

Tego dnia była wyjątkowo piękna pogoda.
Wstałam o 6:00, zjadłam kanapkę z  serkiem topionym popijając gorzką kawą.
Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie inny od wszystkich.
Tak samo się zaczął, tak samo się pewnie skończy.
I to właśnie było to, co zawsze mnie dręczyło.
Moje życie było uznawane za idealne.
Bo czego chcieć więcej od życia, gdy zarabia się dużo pieniędzy i jest się otoczonym znajomymi?
Ludzie mają ma prawdę uproszczoną wizję szczęścia.
Westchnęłam zrezygnowana i spojrzałam w okno.
Słońce wschodziło leniwie oświetlając coraz jaśniej okolicę.
Kłębiaste chmury ozdabiały wyjątkowo błękitne niebo tworząc zwykły, a za razem łagodny i piękny obrazek.
Podeszłam bliżej i otworzyłam okno.
Delikatne powietrze wtargnęło do mojego pokoju, co wywołało jakieś dziwne przyjemne uczucie.
Znowu usiadłam, by w spokoju wyszukiwać wśród ulicznego hałasu melodyjnego, łagodnego śpiewu ptaków.
Zawsze lubiłam wszystkie ptaki, od mało subtelnej, kraczącej wrony po delikatnego słowika.
Wszystkie uważałam za cudowne.
Były dla mnie symbolem wolności, czyli czegoś, czego nigdy nie miałam.
I właśnie tylko taki codzienny obrazek jak widok nieba potrafił dać mi odrobinę radości.
Nauczyłam się dostrzegać piękno świata, by chociaż na chwilę poczuć się szczęśliwa.
Była to jedna z niewielu rzeczy, która pozwalała mi się szczerze uśmiechnąć.
I mimo tego delikatnego pozytywnego zrywu, reszta dnia będzie monotonna.
Zaraz pójdę do pracy, zmuszona użerać się z nieprzyjemnymi klientami mojego butiku.
Skrzywiłam się na samą myśl o tej pracy, szczerze jej nienawidziłam.
Wcześniej to był butik moich rodziców, ale gdy biznes zaczął się rozkręcać ja właśnie kończyłam licencjat i szukałam dobrej pracy...
I niestety zostałam właścicielką sklepu.

Nagle zadzwonił telefon.

Z niechęcią oderwałam wzrok od okna i sprawdziłam, kto tym razem zakłóca mój porządek dnia.

- Halo? - Powiedziałam bez większego entuzjazmu.

- No cześć Julka, jak tam żyjesz? - Przywitał mnie wesoły głos mamy.

- A dobrze...

Rozmawiałyśmy przez jakieś dziesięć minut. Już miałam się rozłączyć gdy nagle mama sobie coś przypomniała.

- Ach, słuchaj Jula, nie rozłączaj się jeszcze. Mam taką małą prośbę, czy mogłabyś odwiedzić nas w tą sobotę? Bo widzisz, mieliśmy zamiar zrobić porządki na strychu a tam jest dużo twoich rzeczy, poza tym przyda nam się pomoc...

- Dobrze, przyjadę, i tak miałam zamiar was odwiedzić. Do zobaczenia mamo

- Do zobaczenia, cieszę się, że nas odwiedzisz.

Gdy się rozłączyłam, uśmiechnęłam się.
Sprzątanie strychu? Biorąc pod uwagę to, jaki tam jest natłok różnych dziwnych i nieprzydatnych przedmiotów, może być to całkiem śmiesznie.
Sama nie wiem czemu, ale wywołało to u mnie dziwne, pozytywne uczucie. Czyżby to było przeczucie?
Nie, to niemożliwe cóż takiego mogłoby się przydarzyć przy tak zwykłej czynności?
Spojrzałam na zegarek. Powinnam być już w pracy.
Leniwie uczesałam się, umalowałam, założyłam szpilki, wylałam resztkę kawy i szybko wyszłam z domu.
A dalej już wszystko toczyło się swoim normalnym, spokojnym rytmem.
_______________________________________________________________________
Po dłuższej przerwie wreszcie coś napisałam. Nie wiem jednak czy dalej będę kontynuowała bloga, bo nie wiem, czy mój pomysł na przyszłe rozdziały nie jest zbyt tandetny i nierealny.
Zachęcam do komentowania :)

wtorek, 2 lipca 2013

Prolog

2 lipca 2013r.

Jak to jest żyć bez marzeń? Jak się czuję człowiek, który nie ma żadnych pasji ani celu? Czy ktoś pozbawiony ambicji może być szczęśliwy?
Nie może. Ja nie jestem szczęśliwa.
Mam zaledwie dwadzieścia pięć lat, a czuję się stara, sztywna, pusta. Nie zawsze tak było.
Przez większość życia zawsze myślałam, że niczego mi nie brakuję.
Zawsze miałam wszystko co chciałam, byłam duszą towarzystwa, ulubienicą nauczycieli i kochaną, posłuszną córeczką.
Moje życie zawsze było uporządkowane i idealne, robiłam wszystko, żeby inni byli ze mnie dumni.
Chciałam być podziwiana i najlepsza, więc dostosowywałam się do innych, żeby ludzie myśleli, że jestem idealna.
Zbyt późno przekonałam się, że ideały nie istnieją.
W liceum musiałam się zastanowić kim chcę zostać... Nie potrafiłam wybrać.
Zorientowałam się, że nie mam żadnych marzeń ani pasji...
Nagle niespodziewanie przejrzałam na oczy, zrozumiałam, jak do tej pory wyglądało moje życie.
Wydawało mi się, że niczego mi nie brakowało, jednak tak na prawdę nie miałam nic.
Po co się uczyć gdy nie ma się celu? Po co mi znajomi, którzy tak na prawdę mnie nie znali?
To co do tej pory określało mój system wartości było tak na prawdę bezużyteczne.
Wreszcie zrozumiałam, że jestem tylko sztuczną dziewczyną, która po drodze zgubiła nie tylko ambicję, ale i samą siebie.
Dlaczego doszłam do tego tak późno? Czemu przez ten cały czas nie zwróciłam uwagi na to, kim się stałam?
Od czasu liceum nic nie idzie po mojej myśli.
Wybrałam pierwszy lepszy kierunek studiów, z którym w żaden sposób nie chciałam wiązać przyszłości.
Po zrobieniu licencjatu przerwałam go, gdyż wszystko było tam dla mnie zbyt nudne.
Podobno miał być to mój najlepszy okres życia, czas, w którym miałam się wyszaleć, odkryć samą siebie.
Tak miało być, niestety stało się zupełnie inaczej. Ciągle nie wiem kim jestem, co chcę robić, nie mam marzeń, prawdziwych przyjaciół ani celu.
Znudziłam się takim życiem, chciałabym coś zmienić, ale nie wiem jak.
To wszystko mnie przytłacza, duszę się i rozpaczliwie szukam wyjścia, próbuję uciec od tej szarej rzeczywistości...
Nie mogę, nie potrafię, jestem bezradna...
Czasami mam ochotę się wypłakać, jednak staram się być silna i uśmiechać się do ludzi, żeby chociaż oni myśleli, że ciągle jestem idealna i szczęśliwa...
Gdy byłam młodsza wszyscy zawsze mówili, że mam się skupić na nauce, że na wszystko jeszcze mam czas.
Rodzina wróży mi wielką przyszłość, że osiągnę wielkie rzeczy... Już teraz wiem, że zawiodłam wszystkich.
Nikt jeszcze o tym nie wie, ale ja czuję, że wszystko już będzie takie samo.
Nic nie jest w stanie tego przerwać, już dawno postanowiłam, że się poddam, że dalej będę żyć w tym zakłamaniu.
Mimo to jeszcze gdzieś głęboko we mnie tli się nadzieja, że w końcu stanie się coś, co przerwie tą monotonię życia codziennego.
I mimo tego, że się poddałam, czekam na jakiś cud.